Inspection HouseTekst ukrytyWyjustujSkomentuj

Ekonomiści listy piszą

Kamil Berrahal

29 XI 2013

dyskurs publiczny ekonomia system emerytalny

Wśród ekonomistów, zwłaszcza tych interesujących się systemem emerytalnym, zapanowała moda na pisanie listów. Listów, naturalnie, otwartych. W zasadzie nic dziwnego, bowiem stawka jest wysoka — chodzi o narastające aktywa OFE wynoszące dzisiaj już 280 miliardów złotych. Wroga wobec programu emerytur kapitałowych kampania prowadzona przez rząd Platformy Obywatelskiej trwa już czwarty rok, a jej nasilenie, które daje się odczuć w wypowiedziach członków obozu rządowego, stale rośnie.

Trzeci sektor i świat nauki, czyli punkty węzłowe opinii publicznej, włączają się do gry wraz ze zbliżaniem się terminu zapowiadanej reformy — czasowo i proceduralnie. Czasowo, bo akuszerowie zmian chcą, aby weszły w życie już w styczniu 2014 roku; proceduralnie zaś, ponieważ projekt ustawy został już zatwierdzony przez Radę Ministrów i skierowany do Sejmu.

Polscy ekonomiści przeciwko zmianom

Jedna z grup ekonomistów sprzeciwiających się umorzeniu obligacji Skarbu Państwa znajdujących się w Otwartych Funduszach Emerytalnych wystosowała list otwarty do premiera Donalda Tuska, w którym wskazuje, że OFE należy reformować, a nie likwidować. W szczególności należy:

zmniejszyć koszty akwizycji; trzeba wprowadzić prawdziwy benchmark (portfel porównawczy); trzeba wprowadzić profesjonalne metody strategicznej alokacji aktywów i oceny ryzyka; trzeba stopniowo znosić ograniczenia do inwestowania za granicą i zwiększyć możliwości inwestowania w instrumenty inne niż obligacje rządowe trzeba wprowadzić różne rodzaje funduszy, dostosowane do wieku uczestników systemu; trzeba się zdecydować, czy inwestowanie OFE powinno być aktywne czy pasywne i odpowiednio dostosować strukturę opłat; trzeba obniżyć koszty funkcjonowania OFE […].

Chciałem odnieść się tylko do zastosowanego w liście klasycznego i charakterystycznego dla tego typu publikacji chwytu. Polega on na sztucznym podniesieniu rangi tekstu poprzez użycie dość obszernego i przede wszystkim nieodpowiedniego kwantyfikatora na opisanie sygnatariuszy — w tym wypadku „polskich ekonomistów”. Kwantyfikator ten rodzi określone skojarzenia, choćby takie, że list jest efektem inicjatywy ogólnośrodowiskowej, łączącej w wyniku wyjątkowej potrzeby nawet dalekich sobie nawzajem specjalistów do spraw ekonomii.

Tak się składa, że jestem w stanie z miejsca skojarzyć połowę sygnatariuszy listu ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie. Po sprawdzeniu pozostałych nazwisk, okazuje się, że prawie wszystkie związane są w taki czy inny sposób z SGH. Nie należy zatem wyciągać zbyt pochopnych wniosków w kontekście reprezentatywności listu1.

Polscy ekonomiści za zmianami

Tymczasem, polscy ekonomiści wystosowali drugi list otwarty. Oczywiście, nie ci sami polscy ekonomiści, lecz inni polscy ekonomiści. Nie mam wątpliwości, że jest to reakcja na list pierwszy. Co prawda nie mogę znaleźć oryginalnej, pełnej treści listu, ale przedrukował go portal Gazety Wyborczej. Pod listem podpisali się rozpoznawalni krytycy OFE, między innymi prof. Leokadia Oręziak, niektórym znana jako krewka dyskutantka podczas debat dotyczących emerytur, której zdarzyło się porównać OFE do neokolonializmu. W liście czytamy między innymi:

Nie da się podważyć faktu, że gdyby nie system OFE, dług publiczny byłby o 17,5 pkt proc. PKB niższy […]

Da się. Za fakt jest tu przedstawione słabe przeświadczenie — które nazwałbym naiwną wiarą, gdyby nie fakt, że autorami są doktorzy i profesorowie — iż gdyby OFE nie istniały, to mielibyśmy dług niższy właśnie o te 17,5 punktów procentowych. Innymi słowy, że pieniądze niepochłonięte przez OFE nie zostałyby ściągnięte i wykorzystane na pokrycie innych wydatków.

Oczywiście nie wiemy, co by było. Ale skoro rozmawiamy przy użyciu trybu przypuszczającego, to bardziej rozsądne wydaje mi się założenie, że przynajmniej w części dług jawny związany z OFE i tak by istniał, po prostu byłby spowodowany dodatkowymi wydatkami. Mówiąc inaczej, składka na OFE wypycha wydatki rządowe, ogranicza rozrzutność polityków, dyscyplinuje ich. To dlatego politycy tak bardzo nie lubią OFE. Dowodzi tego zresztą historia deficytów budżetowych III RP.

Innym kuriozalnym sformułowaniem potwierdzającym, że autorzy zabierają się do tematu od końca, to znaczy od strony stanu finansów publicznych, jest to, w którym OFE okazuje się generować dług publiczny:

Ten system, dając pozory oszczędności, w rzeczywistości jest zaszytym w system emerytalny mechanizmem generowania długu.

Przecież OFE tylko ten dług ujawniają i precyzują poprzez wyrażenie go w złotówkach i groszach. Po zamieceniu długu pod repartycyjny dywan, on dalej będzie istniał. Każdy system emerytalny polega na utrzymywaniu pewnego poziomu długu. Stanowi to jego istotę. System zaciąga dług wobec młodego pokolenia, pobierając od niego składki, po czym oddaje mu je w formie emerytury, tyle że zaciągając już kolejny dług u młodszego pokolenia. Wykorzystywanie lub niewykorzystywanie do tego celu rynku finansowego nie zmienia w tym mechanizmie nic. Ale zajmijmy się najbardziej podchwytliwym argumentem:

Ten system generuje koszty. I to ogromne koszty. W ciągu ostatnich 15 lat wyniosły one aż 280 mld złotych.

Nazwanie czegoś kosztem to chyba najgorsza obelga, skoro tak chętnie stosuje się tego typu stwierdzenia w dyskusji publicznej. Ale odpowiedź na taki zarzut jest bajecznie prosta. Oczywiście, że OFE kosztują. Każdy wydatek publiczny jest kosztem i obciążeniem dla finansów publicznych, każdy negatywnie na nie wpływa. To stwierdzenie puste i banalne. Wydatki socjalne też są kosztem dla finansów społecznych, a jednak prof. Oręziak i inni nie piszą na ten temat listów otwartych.

Stosującym tego typu retorykę chodzi jednak o coś więcej. Próbują oni przemycić milczące założenie, że OFE są kosztem… zbędnym, niepotrzebnym. Bo tylko wtedy można taki koszt zlikwidować. Żałuję, że nikt z medialnych przeciwników reformy nie zwraca uwagi na ten chwyt erystyczny i nie przeciwstawia mu się. Tymczasem to, czy dany koszt jest potrzebny czy nie, decydują przyjęte cele, wartości, potrzeba.

Na koniec warto przypomnieć, że z jawnym długiem publicznym dobijamy do biliona złotych. Nawet przyjmując błędną, jak wskazałem wyżej, tezę, że OFE odpowiadają za 30 procent tego długu, pozostaje pytanie, czemu uwagi nie skupia pozostałe 70 procent.

Przypisy

1 Absolutnie nie należy wyciągać wniosku, że istnieje jedno środowisko SGH, które reprezentuje określony pogląd. Zupełnie nie do tego się odnoszę. Na uczelni funkcjonuje wielu naukowców popierających aktualne działania rządu w zakresie OFE, a także o jeszcze innych poglądach. Odnoszę się jedynie do zasięgu inicjatywy związanej z listem otwartym — ograniczonej do jednego środowiska.