Inspection HouseTekst ukrytyWyjustujSkomentuj

Co zrobić aby obywatele nie trafiali do niszczarki

Kamil Berrahal

11 XI 2013

demokracja komentarz polityczny politologia referendum system polityczny

Sejm nie przyjął w piątek, 8 listopada wniosku o przeprowadzenie referendum „w sprawie 6-latków”. Dlaczego użyłem w poprzednim zdaniu cudzysłowu, okaże się za chwilę. Tymczasem warto sprawdzić, którzy posłowie i które partie są niezainteresowane zdaniem rodziców na temat dolnej granicy wieku obowiązku szkolnego (tutaj i tutaj).

Krytyka skierowana wobec posłów musi nieco ulec złagodzeniu, kiedy przeczytamy treść rozpatrywanego przez Sejm wniosku. Proponowane referendum miało zawierać nie jedno lecz 5 pytań, a pytania te dotyczyły nie tylko tego, czy 6-latki powinny iść do szkoły, ale także: 1) obowiązku przedszkolnego pięciolatków; 2) przywrócenia pełnego kursu historii i innych przedmiotów w liceach ogólnokształcących; 3) stopniowego powrotu do 8-letnich szkół podstawowych i 4-letnich liceów ogólnokształcących; 4) ustawowego powstrzymania likwidacji szkół i przedszkoli.

Istnieje więc wyraźny rozdźwięk między przekazem wyłaniającym się z mediów („Nie będzie referendum w sprawie sześciolatków”) a faktycznym zakresem spraw, które referendum miało poruszać. Cenię instytucję referendum, ale musimy brać pod uwagę stopień trudności zadania, jakie stawiamy przed społeczeństwem. Pytanie nie powinno być rozbudowane, ani dotyczyć całego katalogu słabo powiązanych ze sobą spraw. Z punktu widzenia techniki przeprowadzania referendum wniosek był nie do przyjęcia. Politologowi zainteresowanemu właściwym przebiegiem demokratycznego procesu decyzyjnego nie powinno się podobać podczepywanie całego pakietu zagadnień edukacyjnych pod najbardziej gorącą medialnie kwestię. Z kolei prakseologicznie to posunięcie organizatorów kampanii było dobre — gdyby udało się przemóc rządową koalicję, osiągniętoby kilka celów za jednym zamachem.

Powróćmy jednak do głównego wątku. To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy milion podpisów zostało przez posłów wyrzuconych do kosza. Taka sytuacja będzie się powtarzać, dopóki Sejm nie zostanie obowiązany do automatycznego zarządzania referendum w przypadku gdy wniosek w tej sprawie jest wnioskiem obywatelskim. Rzecz jasna, należałoby to obwarować zastrzeżeniami przedmiotu referendum, to znaczy instytucja obowiązkowego referendum z inicjatywy obywatelskiej nie mogłaby dotyczyć zmiany konstytucji (tutaj obowiązuje tryb z rozdziału XII Konstytucji RP), budżetu państwa, obronności itd. Jednocześnie uważam, że wprowadzając takie obligatoryjne referendum należałoby podnieść dla niego poprzeczkę do 1 miliona podpisów lub nawet więcej.

Co ciekawe, przeglądając druki sejmowe natknąłem się na projekt zmiany konstytucji zgłoszony w czerwcu tego roku przez Prawo i Sprawiedliwość i odrzucony po pierwszym czytaniu przez PO, PSL i 2 Ryszardów: Gallę i Kalisza w październiku. Projekt ten zakładał: 1) obligatoryjne referendum z inicjatywy obywatelskiej co do zasady tożsamy z tym, co opisałem w poprzednim akapicie; 2) dozbrojenie pełnomocnika komitetu, tak aby między innymi mógł się wypowiadać podczas dyskusji w Sejmie; 3) umożliwienie obywatelom występowania z inicjatywą w zakresie zmiany konstytucji (obecnie grupa obywateli nie posiada inicjatywy ustawodawczej w zakresie zmiany konstytucji). Zobaczymy, czy w przypadku zdobycia parlamentarnej większości, na przykład poprzez zwycięstwo w wyborach w 2015 roku, PiS wróci do tego projektu, czy też może będąc u władzy zdarzy mu się o nim zapomnieć.

Nie trzeba chyba przekonywać, że zmiany, o których mowa, wpłynęłyby zasadniczo na relację pomiędzy elementami demokracji pośredniej i bezpośredniej w naszym systemie politycznym. Stanowiłyby one reanimację umierającej w Polsce instytucji referendum ogólnokrajowego i być może otwierałyby przestrzeń do dalszych przeobrażeń. Obranie takiego kierunku ustrojowego jest jednym z postulatów wysuwanych w obliczu degrengolady nie tylko polskiej polityki partyjnej. Popularność takich pojęć jak demokracja bezpośrednia lub partycypacyjna jest związana z kryzysem demokracji przedstawicielskiej, problemem znanym na Zachodzie od dawna.

Chcę zaznaczyć, że niezależnie od tego, co za chwilę napiszę, wypieranie partiokracji elementami demokracji bezpośredniej jest w przypadku Polski dzisiaj pożądane. Po prostu rola referendum ogólnokrajowego w naszym systemie politycznym jest zbyt mała w stosunku do tego, jaka może i powinna być. Pamiętajmy jednak, że uszczuplając sferę demokracji pośredniej, nie naprawiamy jej, lecz raczej maskujemy objawy problemu, który posiada swoje rozwiązanie gdzieś indziej.

Obecnym problemem jest tymczasem zawodząca zasada oczekiwanych reakcji, każąca na ogół politykom brać pod uwagę reakcję elektoratu wobec swojego postępowania. Przestaje ona działać kiedy politycy przestają liczyć na swoją reelekcję, a także kiedy generalnie reprezentują niską jakość. Ponieważ nie wyeliminujemy z polityki — nawet tej demokratycznej — wymiaru pionowego, toteż jesteśmy skazani na istnienie elit politycznych. Sposobem demokratyzacji systemu politycznego w takich warunkach jest zatem przede wszystkim podnoszenie jakości tych elit, praca nad politykami.